Pod osłoną kłamstw 7
"Co kryje prawda" jest wyraźnym hołdem złożonym twórczości Alfreda Hitchcocka, do którego nie bez powodu przyległ niegdyś przydomek mistrza suspensu. Hitchcock to jeden z reżyserów, którzy wywarli na Roberta Zemeckisa (twórcę "Forresta Gumpa") największy wpływ, ale najbardziej (a wręcz dobitnie) widoczny jest ten fakt w przypadku tego filmu. Od sposobu realizacji po muzykę - wszystko w tym obrazie ma swój zalążek u mistrza suspensu. Najwięcej w tym obrazie zapożyczeń z "Okna na podwórze" i "Psychozy", a nawet jedna scena łudząco przypomina "Zawrót głowy". Zdaje się jednak, że nie tylko Hitchcock jest tutaj obiektem westchnień autorów, lecz także inne już klasyczne przeboje gatunku, jak "Widmo" Clouzota, "Duch" Hoopera czy "Szósty zmysł" Shyamalana. Szkoda tylko, że w tej beztroskiej zabawie w cytowanie znanych i lubianych zabrakło miejsca na zaprezentowanie nowych, własnych pomysłów.
Od strony wizualnej absolutnie nic temu filmowi zarzucić nie można. Zemeckis osiągnął wraz z Donem Burgessem i Arthurem Schmidtem absolutne mistrzostwo jeśli chodzi o zdjęcia i montaż. Kamera jest raz pod podłogą, innym razem za ścianą, a nawet w wannie. Pomysłowość twórców jest w tym temacie nieograniczona, a realizacja niejednej sceny wymagała zapewne sporo wysiłku. Do perełek należą scena w wannie, która jest wyśmienicie zrealizowana, jak również te, które mają miejsce później. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Alana Silvestri'ego również robi wrażenie. Jest ona wyraźnie zainspirowana twórczością Bernarda Herrmanna, a zwłaszcza jego soundtrackiem pochodzącym z "Psychozy", która jak widać nie tylko fabularnie czy wizualnie, ale nawet i akustycznie jest tutaj powielana.
W "Co kryje prawda" występuje dwóch weteranów kina - Michelle Pfeiffer i Harrison Ford. Mają oni za sobą długie i owocne kariery, a razem spotykają się po raz pierwszy. Pfeiffer wygląda tutaj wyjątkowo pięknie. Od czasu "Powrotu Batmana" nie była jeszcze tak urodziwa. Również jej rola jest bardzo udana. Tworzy z Harrisonem świetny duet. Co prawda Ford i Pfeiffer wyszli już z mody, ale wciąż lśnią na ekranie niczym najprawdziwsze gwiazdy. Tylko bardzo mi żal, że nie do końca wykorzystano potencjał tkwiący w tymże duecie.
Obraz jest świetnie zrealizowany, trzyma w napięciu, aktorzy zagrali całkiem przyzwoicie. Niestety nie jest to film idealny, a praktycznie wszystkie jego słabostki wynikają z nienajlepszego scenariusza. Pomysł na połączenie wielu filmów był bardzo ciekawy i często się sprawdza, lecz Norman grany przez Forda to postać zupełnie niewiarygodna (raczej niewielka w tym wina samego aktora). Bohater ten wydaje się być podporządkowany tylko i wyłącznie temu, by wywołać zaskoczenie pod koniec filmu. Jego poczynania nie są niczym umotywowane. Sama logika fabuły również pozostawia nieco do życzenia. O dziwo jednak nie przeszkadza to zbytnio przy odbiorze owego obrazu. Wręcz przeciwnie - ogląda się go bardzo dobrze. To czysta rozrywka i jako taka się sprawdza.
Robert Zemeckis stworzył film, który tak naprawdę nie jest ani trochę oryginalny, a połączone w nim elementy nie zawsze zdają się mieć sens. Ciężko nawet go zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku. W każdym razie jest to całkiem przyjemna zabawa starymi, a także nowymi filmami w okolicach horroru i thrillera. I chyba tak właśnie należy ów obraz odbierać - jako zabawę, albo jeden wielki cytat. Przy takiej interpretacji logika chyba nie zawsze jest najważniejsza. Film spełnia swoją rolę i niemal przez całe dwie godziny trzyma w napięciu. Aż do zakończenia, które rzeczywiście może niektórych rozczarować.
Nie jest to film godny mistrza suspensu, ale mimo swoich wad godny obejrzenia.
"Troszku" przekombinowany thriller z elementami horroru, choć początek niczego takiego nie zapowiada. Pokazuje jednak, że możesz żyć przez wiele lat z osobą, której, jak się okazuje, nie znasz.